01/04/2025
Wszystko u mnie układało się dobrze: żona była prawdziwym skarbem, trójka dzieci – jedno po drugim – była dla nas radością, a biznes rozwijał się w takim tempie, że mogliśmy z niego wygodnie żyć, nie przyciągając przy tym zbytniej uwagi. Na początku trudno było w to uwierzyć, potem się przyzwyczaiłem i myślałem, że tak już będzie zawsze.
Ale w dwudziestym roku życia naszej rodziny pojawiła się rysa. Zaczęło się od najstarszego syna…
Mnie rodzice wychowywali surowo i kiedy dorosłem, mówili mi, żebym nie rozglądał się na boki, tylko znalazł dobrą dziewczynę, ożenił się i założył rodzinę. Tak też zrobiłem i nigdy tego nie żałowałem. I tego samego uczyłem swoje dzieci. Tyle że albo czasy się zmieniły, albo dziewczyny teraz jakieś inne… Syn nie może znaleźć takiej, która patrzyłaby mu w oczy, a nie w portfel albo w spodnie. Przecież ma pieniądze, zdobywa wykształcenie, Bóg nie poskąpił mu urody, a przyciąga do siebie jakąś nieciekawą dziewuchę za dziewuchą. I biedny się z tym męczy, a my razem z nim. Smutno w domu.
A potem było jeszcze gorzej. Teściowa zachorowała, trafiła do szpitala i po tygodniu zmarła. Wypłakaliśmy się, przeżyliśmy żałobę…
Teść został sam, nie radził sobie. A teściowie byli naprawdę złotymi ludźmi – nigdy nie robiłem różnicy między swoimi a rodzicami żony. Zabraliśmy więc teścia do siebie, miejsca nam nie brakowało. Żona była szczęśliwa, dzieci zadowolone, jemu też było spokojniej. Wszystko byłoby dobrze, ALE!
Teściowa miała psa – czy to czarny terier, czy riesensznauzer, a może po prostu wielki czarny kudłacz. Zabraliśmy go też – na swoją zgubę. Gryzł wszystko, podszczypywał dzieci, warczał na mnie, brudził w domu. Na spacer musiałem go wyprowadzać z kimś razem, jakby na drągu. Wołałem kynologów, płaciłem, ile trzeba, żeby go nauczyli manier – bez skutku. Mówili tylko, że najlepiej by go było uśpić…
Ale… wtedy teść powiedział, że jak pies umrze, to i jemu już nie warto żyć. Zostawiliśmy więc psa – do czasu. Dzieci w lecie chodziły w długich spodniach i bluzach z długim rękawem, żeby ukryć siniaki i pogryzienia. Żal im było dziadka. Na jesieni pies już kompletnie oszalał, gryzł się po skórze, wył. Okazało się, że trzeba go trymować. Objechaliśmy wszystkie salony – nikt nie chciał takiego agresora. W końcu trafiliśmy do jednej groomerki, która zgodziła się go przyjąć. Umówiliśmy się na 7 rano.
Zawiozłem go. Z ledwością wciągnąłem go do środka – rwał się jak wariat. Wychodzi dziewczyna, malutka, drobna. Mówię jej: „Biorę każdą cenę, nawet pod narkozą, niech już go ostrzyże” (a sam myślę: „żeby zdechł pod tym narkozą, już nie mam siły”).
Ona wzięła ode mnie smycz, kazała przyjść na 9:50 i spokojnie go zabrała. Wróciłem o wyznaczonej porze. Patrzę – dziewczyna przycina sierść między palcami psu. Ten stoi na stole jak na paradzie, dumnie, spokojnie, jak porucznik na defiladzie, a w pysku trzyma swoją niebieską piłeczkę. Aż się zapatrzyłem. Dopiero kiedy spojrzał na mnie kątem oka, zrozumiałem, że to mój pies! A ta drobna mówi:
– Dobrze, że pan przyszedł punktualnie, pokażę panu, jak mu czyścić zęby i przycinać pazury.
Nie wytrzymałem. Jakie zęby! Opowiedziałem jej wszystko, jak było. Ona chwilę pomyślała i mówi:
– Musi pan zrozumieć jego sytuację. Pan wie, że jego pani umarła, a on nie. Dla niego wygląda to tak, że go pan porwał spod nieobecność właścicielki i trzyma w niewoli. Dziadek też to przeżywa. A pies nie mogąc uciec, robi wszystko, byście go wyrzucili. Proszę z nim porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną, wyjaśnić mu wszystko, uspokoić.
Wziąłem psa i pojechałem prosto do starego domu teściowej. Otworzyłem – pusto, pachniało niezamieszkałym. Opowiedziałem mu wszystko, pokazałem. Pies słuchał, nie wierzył, ale nie warczał. Potem zabrałem go na cmentarz, pokazałem grób. Podszedł sąsiad teściowej, razem wspominaliśmy zmarłą, nawet butelkę otworzyliśmy. Pies też był z nami. I nagle ZROZUMIAŁ! Podniósł łeb i zawył, potem położył się przy pomniku i długo leżał, głowę wtulił w łapy. Nie poganiałem go…
Gdy sam wstał, wróciliśmy do domu. Domownicy psa nie poznali, a jak poznali, to nie mogli uwierzyć. Opowiedziałem im wszystko, jak ta dziewczyna mi poradziła i co z tego wyszło. Syn nie czekał, złapał kurtkę, kluczyki i pyta o adres groomerki.
– Po co ci? – pytam.
– Tato, ja się z nią ożenię.
– Oszalałeś! Przecież nawet jej nie widziałeś. Może nie jest dla ciebie.
– Tato, jeśli ona potrafiła zrozumieć psa, to mnie na pewno też zrozumie.
I cóż – trzy miesiące później wzięli ślub. Teraz dorasta trójka wnuków. A pies? Wierny, spokojny, posłuszny, niesamowicie mądry, pomaga pilnować dzieci. Wieczorami to oni mu czyszczą zęby.