
28/06/2025
Nachodzą mnie ostatnio różne refleksje związane z moim hobby i największą pasją życiową, a mianowicie - po co mi to wszystko?
Tak powinien być zatytułowany ten post. I żeby było jasne dla eko- radykałów i przeciwników mojej pracy ze zwierzętami, tytuł ów nie ma wydźwięku negatywnego. Bo głównie po czytaniu krytykujących wpisów niektórych fundacji i niby pro-zwierzęcych organizacji takie przemyślenia mam. Nigdy nie kryłam swoich przekonań dotyczących utrzymywania i hodowania żółwi, mówiłam o tym w Sejmie Rzeczpospolitej, na różnego rodzaju wykładach i prezentacjach, studentom studiów podyplomowych. Hodowanie zwierząt nie jest złem!!! Ważne by robić to w sposób odpowiedzialny, etyczny, z poszanowaniem praw zwierząt, kierując się dobrostanem, wykorzystując jak najlepiej dostępną wiedzę i biorąc z doświadczeń mądrzejszych od siebie. Przekonanie, że hodowla ma tylko wymiar komercyjny jest bardzo krzywdzące. Prawdziwą komercję uskuteczniają fermy, ludzie zajmujący się odłowem z natury i handlarze obracający setkami czy tysiącami gatunków. To oni dorabiają się na zwierzętach.
Osobniki pozostające w prywatnych rękach to bardzo często p**a genowa zwierząt wyginiętych w naturze lub bliskich wyginięciu. I jeżeli można zrobić coś by dany gatunek utrzymać przy życiu to naszym ludzkim obowiązkiem jest tego dokonać. Edukacja w tym zakresie jest bardzo trudna, bo Homo sapiens jest ekspansywny, niszczycielski, arogancki wobec tego co go otacza, lubi posiadać, zdobywać, wyróżniać się.
No to po co mi to wszystko? A po to, żeby moją garstką wyhodowanych żółwi zapełnić miejsce, w które ktoś wsadziłby żółwie odłowione ze środowiska naturalnego lub hurtowo klute na fermach i w pakietach sprzedawane pośrednikom z różnych krajów. Po to, żeby do waszych domów trafiły zwierzęta od przebadanych rodziców, nie zainfekowane mykoplazmą, wirusem X czy herpesem. Żeby odbierając osobiście ode mnie żółwia, właściciele mogli otrzymać niezbędne informacje potrzebne do „niepopsucia” młodego osobnika lub do potwierdzenia tego czego nauczyli się wcześniej przygotowując miejsce dla nowego domownika. By był to zwierzak z udokumentowaną historią hodowlaną i ważnymi papierami potwierdzającymi legalność pochodzenia.
Jeżeli ktoś uważa, że hodowcy (a nie handlarze!) patrzą tylko na zyski, to zapytajcie ilu z nas przyjmowało przez lata swojej praktyki zwierzęta z interwencji, leczyło je, utrzymywało i znajdowało nowe domy mimo tego, że nie taka jest nasza rola. Robiliśmy to bez rozgłosu, zbiórek pieniędzy, wyręczając nasze państwo z ustawowego obowiązku.
Niedługo odbędę podróż, prawie 2 tys. kilometrów po to, by pod moim dachem zjawiła się para najmniejszych żółwi na świecie, krytycznie zagrożonych w swoim naturalnym środowisku. Pisałam Wam o nich w którymś z poprzednich postów. Żółwie, które nigdy nie będą w ofercie komercyjnej, które będą wymagały nakładów finansowych nigdy nie zwracalnych i które, mam nadzieję, będą źródłem mojej wielkiej satysfakcji przez długie lata,
No i właśnie po to mi to wszystko.
pozdrawiam