
22/08/2022
“Nareszcie maj”, Pszczelarz Polski 5/2022
No i przyszedł do nas maj, długo i z wytęsknieniem wyczekiwany najpiękniejszy miesiąc pszczelarski. Taki radosny wstęp do artykułu o przypomnieniach dla pasieczników na ten wiosenny czas można było przez wiele dziesięcioleci znaleźć w prasie pszczelarskiej. Ale dziś podchodzimy do wiosny, tego najpiękniejszego cudu natury z dużą rezerwą. Kilka ostatnich lat nauczyło nas, że nie zawsze wiosną jest wiosna, a maj jest umajony miododajnym kwieciem.
Porady na maj dotyczyły pierwszych miodobrań, w dobrze prowadzonej pasiece przynajmniej dwóch, zapobiegania nastrojowi rojowemu, szybkiego powiększenia gniazd ramkami z węzą, tworzenia odkładów, poddawania pierwszych matek. Te prace najbardziej cieszą pszczelarzy i oby tak było w bieżącym sezonie. Niestety, ostatnie anomalie klimatyczne i idące za nimi zmiany pogody mocno zmieniły kalendarz prac pasiecznych. Praktyczne porady z wcześniejszych numerów “Pszczelarza Polskiego” nie dawały się zastosować. To, co kiedyś było normą, w sezonie z nietypową pogodą musi być zmodyfikowane. Dlatego planując majowe czynności w pasiece musimy mieć na myśli przynajmniej dwa scenariusze.
Pierwszy to ten zawsze opisywany w prasie pszczelarskiej, z normalną wiosną. Taką z wcześnie przychodzącym ciepłem, z wynikającym z tego szybkim rozwojem rodzin, z zatrzęsieniem dających miód i pyłek kwiatów w otoczeniu pasieki. Niestety, gdy powstaje ten artykuł, (połowa kwietnia), już wiemy, że może się to nie sprawdzić. Znów wiosna się spóźniła i przejść trzeba do drugiego scenariusza, tego właściwego dla ostatnich lat. Pogoda nie od nas zależy, ale na każdą musimy być przygotowani. Temperatury w okolicach 10 stopni, szarugi bardziej przypominające listopad niż polską wiosnę i krótkie przebłyski słońca co kilka dni. To najbardziej pesymistyczny scenariusz na maj, ale i z takim żyć trzeba. Zbiory wtedy będą mniejsze niż w sezonie normalnym pod warunkiem, że spełnimy jeden warunek: nasze pszczoły muszą być na to przygotowane. A będzie tak, gdy do zimy poszły silne rodziny i są w nich młode matki dające nierojliwe, pracowite potomstwo. Takie pszczoły nie będą wchodzić w nastrój rojowy, a w krótkich chwilach ładnej pogody przyniosę miód nie tylko dla siebie, ale i dla nas. Na taką ewentualność zdrowe i silne pszczoły są najlepszym rozwiązaniem. Jakie rodziny poszły do zimy, to zależy tylko od sumienności opiekującego się nimi pszczelarza.
Załóżmy jednak optymistycznie, że koniec kwietnia i my będą ciepłe, a naszym pszczółkom pożywienia nie zabraknie. Nie powinno im wtedy brakować miejsca na budowę plastrów, czerwienie i gromadzeniem miodu. Żeby mogły pracować i rozwijać się, ale nie roić, bo to ani im, ani nam nie jest potrzebne.
Właśnie przeciwdziałanie nastrojowi rojowemu jest ważną umiejętnością oczekiwaną od pszczelarza wiosną. Pszczoły, tak jak każdy gatunek zwierząt (łącznie zresztą z ludźmi) mają w swojej naturze chęć do rozmnażania się i pozostawienia po sobie potomstwa. Bez tego popędu gatunek przepadłby w pomroce dziejów. U pszczół polega to na rozwoju nastroju rojowego i wyjściu jednego albo kilku rojów. Dla nas jest to zjawisko niepotrzebne. Ta samowola naszych podopiecznych wprowadza zamęt w organizacji pracy, zwiększa koszt prowadzenia pasieki, zmniejsza ilość pozyskanego miodu i innych produktów. Jednym słowem nie potrzebujemy naturalnego, spontanicznego rozmnażania naszych pszczół. Jeśli chcemy rozbudować pasiekę, zrobimy to prostymi metodami, dokładnie kierując procesem pomnażania rodzin.
Różnie to jednak wychodzi. Zdarza się, że pszczelarze na pierwszomajowym grillu chwalą się, że już pod koniec kwietnia złapali rój. Chwała Bogu, jeśli to był rój przybyły od sąsiada. Trzeba się pszczółkami zaopiekować, zapewnić im domek, zadbać o zdrowie i jak najszybciej wymienić matkę. Gorzej, gdy wyroiły się nasze pszczoły. Nie ma się wtedy czym chwalić, tylko trzeba skorygować swoje dotychczasowe poczynania w pasiece. Głównym bowiem powodem szybkiego wychodzenia pszczół w nastrój rojowy jest przekazywana genetycznie nadmierna ich rojliwość. Najważniejszą pracą czekającą takiego pszczelarza-rojownika w tym sezonie będzie wymiana matek na pochodzące z hodowli, przekazujące potomstwu cechy przydatne gospodarczo. Do tych cech duża rojliwość nie należy i nigdy u nas się nie przyda. Wpływa na nią też wiek matek. Chętniej roją się rodziny ze starymi matkami, więc od teraz będziemy trzymać w naszych ulach matki nie starsze niż dwuletnie. Matka trzyletnia składa o połowę mniej jajeczek niż jednoroczna i jej możliwości wydzielnicze są znacznie mniejsze, z czego wynikają dwa następstwa. Po pierwsze, w rodzinie będzie dużo mniej pszczół niż w tej z matką młodą, przez co i przyniesie ona znacznie mniej miodu. Po drugie, rodzina będzie słabiej integrowana przez swoją matkę i pszczółki będą niespokojne, bardziej agresywne i skłonne do rójki, ale też mniej pracowite.
Bywa, że pszczelarz prowadzi do swoich rodzin młode matki pochodzące właśnie z pasieki hodowlanej lub odchowane przez siebie z “porządnego” materiału. W pierwszym i drugim roku ich użytkowania towarowego jest wszystko dobrze. Pszczoły są pracowite, łagodne, spokojnie chodzą po plastrach. Pracują wydajnie i nie w głowie im nastrój rojowy, mimo różnych zawirowań pogodowych. Gdy matki skończyły piękny wiek dwóch lat, postanawia je zostawić na jeszcze jeden rok, gdyż cały czas ładnie czerwią. Przychodzi kolejny sezon i co się okazuje. Rozwój nie jest tak dynamiczny jak przed rokiem. Na rzepak nie wszystkie rodziny są bardzo silne, trzeba by część z nich zasilić, ale nie ma z czego! Z końcem kwietnia pojawiają się miseczki na mateczniki rojowe i matka je zaczerwia. A przecież pogoda dopisuje i rzepak kwitnie w najlepsze. Gdy troszkę się ochłodzi, do ula zajrzeć nie można, tak pszczoły się “wściekają”, a przecież matki są te same co przed rokiem, bo mają znaczniki. Nie we wszystkich wprawdzie rodzinach, w około trzeciej części pasieki są nowe matki, bez znaczników. Skąd się one wzięły? Dobre pszczoły po prostu wymieniły matki w drugiej części minionego sezonu, bo te stare, wyeksploatowane, już im nie odpowiadały. Ale w pozostałych rodzinach nie jest tak różowo. Dojdą one do siły dopiero a na akację, chociaż pewnie wcześniej się wyroją. No i zbiory w tym roku mamy z głowy. A przecież nie wymienimy na początku maja matek, bo są niedostępne. Jeśli to zrobimy w czerwcu, to i tak sezon będzie już stracony. Dlatego na dobrym materiale hodowlanym nie można oszczędzać, to się po prostu nie opłaci.
Ale to nieprzyjazny scenariusz, my naszej pasiece dbamy o jakość pogłowia i kondycję matek i nic złego na razie się nie wydarzyło. Jak to w maju być powinno, pszczoły są silne i pięknie pracują na wiosennych kwiatach. W połowie pierwszego pożytku towarowego będzie trzeba podjąć działania, by pasieka pozostała przez kolejne tygodnie pod naszą kontrolą i skutecznie wykorzystała kolejne pożytki. Inaczej postępujemy, gdy spodziewamy się jeszcze jednego wczesnoletniego pożytku na początku czerwca, a potem już pszczoły nie będą miały wiele do zrobienia. Jeśli natomiast i w czerwcu, i w lipcu, a może nawet w sierpniu będą miały z czego zbierać to wdrażamy najbardziej intensywny sposób gospodarowania.
W tym pierwszym modelu, kiedy po rzepaku (lub innym wiosennym pożytku) będzie jeszcze akacja lub malina, a potem już niewiele, musimy opanować żywiołowe czerwienie matek. W drugiej połowie czerwca nie będzie już potrzeba tak dużo pszczół jak wcześniej. Dlatego na miesiąc przed końcem tego ostatniego pożytku zamykamy matki w trzyramkowych izolatorach z kraty odgrodowej. Na pewno nie będą z tego zadowolone, ale to nie jest nasz problem. Dla nas najważniejsze, by nie naprodukować kosztem wiosennego wziątku ogromnej ilości pszczół, które już niedługo nie będą miały co robić. Roiłyby się albo głodowały od połowy czerwca, ale miodu już nie przyniosą. Matkę wypuścimy po pożytkach, zabierzemy izolator, odwirujemy miód i pszczoły nakarmimy. Jeśli matka pracuje już dwa sezony, wymienimy ją na młodą. Cały lipiec i sierpień będziemy mieć na przygotowanie pszczół do zimy. Tak, by na wiosnę rodziny były bardzo silne, bo przecież pasieka korzysta wczesnych pożytków towarowych.
Drugi scenariusz jest bardziej zachęcający, a to dlatego, że oprócz wiosennych będziemy w nim mieć jeszcze letnie pożytki. Facelia, lipa, gryka, ogórecznik, przegorzan, wrzos, nawłoć, spadź - to wszystko czeka z wytęsknieniem na pszczelarza i jego pszczoły. Ale niewiele z tego wyjdzie, jeśli nasza pasieka zacznie się roić po rzepaku, a to jest możliwe nawet przy najlepszych matkach. Zwłaszcza może mieć miejsce po załamaniu pogody, które ostatnio wiosną staje się normą. Z najsilniejszych rodzin robimy zatem silne odkłady, jeszcze przed końcem pożytku rzepakowego. Pszczoły się nie wyroją, tylko będą skrzętnie pracować do jego końca i z wielką ochotą przystąpią do pracy na kolejnym. Pożytki czerwcowe są na tyle obfite, że silne rodziny z młodymi matkami nie zdążą pomyśleć o rójce. Pszczoły mają za dużo roboty i nie rozmnażanie im w głowie, tylko gromadzenie miodu. Ale matki czerwią cały czas, z czego nie wyniknie nic złego. Zaraz po późnowiosennym pożytku akacjowym albo malinowym zakwitną kolejne rośliny i dla pszczół pracy nie zabraknie. A my mamy tylko jedno zadanie: odbierać miód, dawać węzę i cieszyć się, że nasze podopieczne są szczęśliwe. Bo pszczoły cieszą się najbardziej wtedy, gdy mają dużo pracy, tak samo zresztą jak pszczelarz.
Sławomir Trzybiński