04/08/2025
Szanowni Opiekunowie Naszych Pacjentów i pozostali obserwujący, dziś będzie przydługo, ale to jest dla nas bardzo ważny temat.
Założyliśmy nasz gabinet 13lat temu, równocześnie działając wolontaryjnie dla Fundacji Pomocy Zwierzętom Bezdomnym „Szara Przystań”. Pierwsze lata naszej pracy, kiedy jeszcze gwiazdki na googlu i trole internetowe dopiero raczkowały, były latami skupienia na pomocy zwierzętom. Totalnego wręcz zatracenia. Pracowaliśmy od rana do nocy, łącznie z łikendami kosztem naszej rodziny. Odbieraliśmy telefony w nocy, zostawaliśmy po godzinach, przyjeżdżaliśmy wcześniej jeśli była taka potrzeba. Klienci mieli nasze prywatne numery.
Potem pojawił się wszechobecny internet, w którym za przycięty pazurek otrzymywało się łatkę rzeźnika, za zalecenia dodatkowych badań czy zabiegów jak sanacja jamy ustnej – zdziercy i naciągacza. Im więcej szkoliliśmy się i im więcej wprowadzaliśmy procedur, by zwiększyć bezpieczeństwo i skuteczność zabiegów, „wymagaliśmy” badań dodatkowych, z tym większym oporem się spotykaliśmy. Medycyna weterynaryjna nie stoi w miejscu – poziom możliwości pomocy naszym pacjentom jest zdecydowanie wyższy niż chociażby dziesięć lat temu, nieporównywalny w stosunku do tego, gdy stawialiśmy pierwsze kroki w zawodzie. Nowe technologie, nowe badania, nowe leki – wciąż ewoluujemy. A równocześnie: zdzierstwo, naciągactwo, „za jeden zastrzyk gdzieś tam płacę tylko 10zł” gdy ktoś całą naszą wiedzę, odpowiedzialność za leczenie i jego efekt oraz umiejętności upraszcza do zrobienia iniekcji podskórnej. Wielokrotnie pracowaliśmy od siódmej do dwudziestej, a mimo to gdy już komuś musieliśmy odmówić przejecia byliśmy nie raz, nie dwa szantażowani emocjonalnie.
Nie wiele trzeba było, by przy takim trybie życia doprowadzić się do wypalenia zawodowego i naprawdę zacząć zastanawiać się nad sensem naszej pracy. Do pewnych decyzji trzeba dojrzeć, zmienić podejście. Musieliśmy po prostu zadbać o siebie. Nie da się pracować 24/7 co chwila słysząc, że się jest bez serca, w wersjach odmienianych przez wszelakie przypadki (bo nie zrywamy się do wyciągnięcia kleszcza o pierwszej w nocy). Stąd ograniczona ilość godzin działania gabinetu i potrzeba umawiania wizyt. Stąd wszelakie połączenia telefonicznie przekierowujemy na numer gabinetu. I nastąpiły kolejne fale wylewanych nieopanowanej złości i szantaży emocjonalnych. Wciąż niejednokrotnie słyszymy to samo, ale przy tym mamy czas dla siebie, dla rodziny, dla naszych prywatnych zwierząt. I dzięki temu właśnie możemy funkcjonować.
Musieliśmy pogodzić, choć to wciąż budzi duży wewnętrzny opór, że nie wszystkim da się pomóc.
Ogrom cierpienia z którym się spotykamy jest przytłaczający – brak możliwości udzielenia rzetelnej pomocy, kiedy ma się wiedzę i umiejętności, by to zrobić, przy równoczesnym braku zgody prawnego opiekuna – to paraliżujące doświadczenie. Kiedyś się baliśmy, teraz głośno mówimy, co myślimy, wpisujemy to w kartę pacjenta i mamy nadzieję, że nasza „wredna, nieempatyczna” postawa zachęci chociaż opiekuna do konsultacji gdzie indziej, bo z doświadczenia wiemy, że konsultujący lekarz ma już nieco łatwiejszą drogę przemówienia do rozsądku. A potem spokojnie czekamy na 1* na Google. I mimo wszystko, że trzymamy gardę, każda taka ocena w jakiś sposób nas dotknie.
Z drugiej strony nawet jeśli naprawdę zrobimy wszystko co w naszej wiedzy, umiejętnościach i mocy nie wszystkim pacjentom możemy pomóc. Zawsze boli.
Czasem po prostu jest za późno – bo zwierzęta bardzo często na swoją zgubę nie tracą apetytu aż będzie za późno, a ten apetyt jest jakimś mitycznym objawem dobrego samopoczucia.
Zdajemy sobie sprawę, że kwestia finansów zawsze będzie problemem. Prowadzenie firmy w naszym kraju nie jest najłatwiejsze. Obowiązuje nas prawo handlowe, obowiązują na ustawy o wykonywaniu zawodu lekarza weterynarii, o prawie farmaceutycznym, kodeks etyki i wiele innych przepisów, których przestrzeganie ma też niestety wpływ na ceny. Medycyna była, jest i będzie kosztowna, a prawo skarbowe „bezduszne” i nawet chwile trudne dla wszystkich, takie jak pożegnanie zwierzęcego członka rodziny musimy zakończyć przekazaniem paragonu. W prawnych kwestiach finansowych nie ma przestrzeni na empatię.
Staramy się cały czas rozwijać, dosprzętawiać, zwiększać zakres usług i przede wszystkim działać zgodnie ze sztuką – nie po omacku. Stawiamy na konkretną diagnostykę i leczenie przyczynowe. Nauczyliśmy się być pogodzonymi z sytuacjami, że ktoś z tego powodu rezygnuje z naszych usług i nie idziemy na skróty obniżając jakość usług, by w ciemno, „niby pomagać” niejednokrotnie na szkodę pacjenta.
Czasem na leczenie objawowe jest przestrzeń i wtedy to Wy decydujecie, czasem nie ma, i o tym jasno mówimy. I naprawdę powinniście uwierzyć, że nie zlecamy dodatkowych procedur i badań, by tylko dobić Wam do rachunku.
Primum non nocere.
I głęboko wierzymy, że głównym interesem naszych kolegów po fachu jest również dobrostan pacjenta. (Jednak dążenie do niego nie może się od odbywać kosztem lekarza.)
Nigdy nie będzie w nas zgody i przyzwolenia na czysty hejt w przestrzeni internetowej. Jeden wpis, kilkaset tysięcy wyświetleń, setki szkalujących komentarzy. Proszę wierzyć, że dla osób tak empatycznych jak wiekszość lekarzy weterynarii, to jest doświadczenie, które zostaje z nami w dzień i w nocy. Kryje się pod uśmiechem, z którym witamy się z kolejnym pacjentem. Zostaje pod powiekami, gdy próbujemy zasnąć. Zostaje przez długi czas.
Nie da się być osobą w pełni empatyczną i równocześnie otoczoną murem obronnym. A empatia jest nieodłączną częścią naszego zawodu.
Wychodzimy z założenia, że wszyscy jesteśmy dorosłymi, myślącymi, odpowiedzialnymi ludźmi, a komunikacja to podstawa. Jeśli ktoś ma jakieś obiekcje, pytania, wątpliwości to należy być odważnym w takcie wizyty – wtedy mamy szanse na dialog lub dojść do dogodnego dla obu stron rozwiązania. Nawet jeśli tym rozwiązaniem jest zakończenie współpracy.
Nie piszemy tego, by wzbudzić Państwa litość (wiadomo tylko winny się tłumaczy ;) , chcemy pokazać drugą stronę medalu.
Dziś jednoczymy się z naszymi kolegami po fachu w kampanii, która ma wpłynąć na opinię publiczną:
„Jestem lekarzem weterynarii. Każdego dnia z pełnym zaangażowaniem dbam o zdrowie i dobrostan zwierząt.
Hejt i bezpodstawne oskarżenia bolą – nie tylko nas, ale i wszystkich, którym naprawdę zależy na zwierzętach.
Proszę: zanim ocenisz, spróbuj zrozumieć.
Za każdą decyzją stoją wiedza, doświadczenie i trudne wybory.
W jedności siła. Wybierajmy szacunek, nie nienawiść.
Usługa weterynaryjna nie daje nigdy gwarancji sukcesu, jedno co gwarantujemy to jest to, że wszystko co robimy - robimy z zaangażowaniem, wykorzystaniem naszej wiedzy, praktyki i doświadczenia i robimy to tak dobrze, jak tylko potrafimy.
W sytuacjach kryzysowych, gdy pojawiają się wątpliwości co do działań lekarza weterynarii, o ewentualnej winie decydują odpowiednie organy dyscyplinarne Samorządu Lekarsko-Weterynaryjnego oraz niezależne sądy powszechne. To one mają kompetencje, by oceniać postępowanie w sposób rzetelny i zgodny z prawem, a nie opinia publiczna oparta na emocjach i niepełnych informacjach."
Szanujmy się wzajemnie.
I bądźmy życzliwi, bo tylko wtedy ten świat ma szansę działać.
A poniżej w pierwszym komentarzu udostępniamy wypowiedź naszej koleżanki po fachu, doktor Elizy, która w przepiękny sposób odmienia słowo empatia, na przestrzeni relacji jakie możemy zastać w gabinecie. Bardzo mądre i prawdziwe słowa, którymi się podpisujemy.
lek. wet. Katarzyna Ostrowska-Cieślik
lek. wet. Piotr Cieślik